Christina Dalcher „Vox”
Bo przecież może się zdarzyć, że ktoś – w imię wyznawanej przez siebie ideologii – wpadnie na iście szatański pomysł, wydając dekret o ograniczeniu liczby wypowiadanych słów do stu dziennie… I niekoniecznie będzie liczył się z faktem, że to skrajna dyskryminacja, choć ograniczenie to będzie dotyczyło tylko kobiet i dziewczynek.
Taka absurdalna, ale i zatrważająca rzeczywistość wykreowana została w dystopijnej powieści Christiny Dalcher Vox. Główną bohaterką uczyniła ona cenioną doktor neurolingwistyki, Jean McClellan, która większość swojego życia poświęciła badaniom naukowym nad afazją Wernickego. A teraz wyposażona w specjalną bransoletkę z „licznikiem słów” musi – jak każda amerykańska kobieta – ważyć wypowiadane słowa i pilnować, by nie przekroczyć dziennego limitu, bo takie wykroczenie karane jest porażeniem prądem.
I choć sytuacja ta wydaje się nie do przyjęcia, staje się przerażającą rzeczywistością. Z dnia na dzień kobiety tracą nie tylko prawa do wykonywania zawodu, własne konta w banku, ale i prawa wyborcze. A w podręcznikach szkolnych przeznaczonych dla chłopców można przeczytać słowa:
Urny wyborcze nie są dla kobiet, do których należy inna sfera życia, niesamowicie ważna i odpowiedzialna. Kobieta jest mianowaną przez Boga strażniczką ogniska domowego. Powinna uświadomić sobie w pełni, że jej rola żony i matki, rodzinnego anioła, jest najświętszym, najbardziej czcigodnym zaszczytem, jakiego mogą dostąpić śmiertelnicy i powinna się wyzbyć jakichkolwiek wyższych aspiracji, nie ma bowiem nic równie wzniosłego, co mogłaby osiągnąć osoba śmiertelna.
Obserwując otoczenie i zmiany zachodzące w postrzeganiu świata, Jean McClellan zastanawia się, jak żyć w takim społeczeństwie i patrzeć w przyszłość – swoją i córki. Brak jej prawdziwych rozmów z rodziną, brak jej książek, które dotąd wypełniały jej codzienność.
Leżę w sypialni i jak co noc otulam się kocem utkanym z niewidzialnych słów, kiedy udaję, że czytam, pozwalając moim oczom tańczyć po wyimaginowanych stronach Szekspira. Gdyby naszła mnie ochota na coś bardziej wyszukanego, byłby to Dante w monumentalnym włoskim oryginale.
Rozmyślaniom i refleksjom głównej bohaterki towarzyszą również wyrzuty sumienia spowodowane siedzeniem pod „laboratoryjnym kloszem”, brakiem jej osobistego zaangażowania w politykę i protesty kobiet broniących swoich praw. Do tej pory sprawy te zawsze schodziły na plan dalszy…
A teraz? Czy można jeszcze coś zrobić, by odwrócić bieg dramatycznych wydarzeń?
Powieść Christiny Dalcher intryguje, wzbudza różnorodne emocje i rodzi wiele pytań dotyczących szeroko pojmowanej wolności – wolności słowa, wolności wyboru, wolności zgromadzeń czy wolności rozumianej jako brak zewnętrznego przymusu.
Ale o taką wolność trzeba dbać! – zdaje się przypominać autorka Voxu – dbać poprzez odpowiedzialną postawę obywatelską, aktywny udział w wyborach, a niekiedy uczestnictwo w protestach czy manifestacjach. Obojętność w ważnych sprawach to droga donikąd!

Komentarze
Prześlij komentarz