Howard Phillips Lovecraft „Październik”

Howard Phillips Lovecraft
Październik
Pulchne oblicze i elfie ma oczy, z liści barwnych szatę zakłada:
Oto październik, co wokół brąz toczy, przy złotych snopach przysiada;
Z dębu, z żołędzia girlandę swą splata, owoce dźwiga, w łagwiach wino,
Mistyczny pielgrzym z dalekiego świata wciąż w drodze ku dalszym krainom.
Lekko go niesie stopa, uskrzydlona, tchnie miękko, czaruje las, wzgórze,
Winorośl zdobi w purpurowe grona, a gałęzie w złoto i róże;
Daje wytchnienie, gdy żeńcy zmęczeni kończą na ten rok swoje żniwa,
A zgromadzony przez nich skarb jesieni za szczęsnymi drzwiami spoczywa.
Daje marzenia wszystkim, którzy cenią jego rogu czarne granie
Zza wzgórz płynące, kędy mgły się mienią żagwione przez złote zaranie;
Lub gdy przed chatą tańcuje bezwładnie blask zachodu, zanim go wytrze
Noc tajemnicza i światem zawładnie w wysokiej, rozgwieżdżonej mitrze.
To nieuchwytne, niepewne marzenia, niknące jak rok, co odchodzi,
Spoza kotary krótkich wizji mgnienia – część z nich zachwyt, część przestrach rodzi;
Wspomnienia nęcą urodnymi czary: sceny i ludzie utraceni,
Widma ze światów, którymi nie masz miary, przybyłe przez studnie przestrzeni.
Wizje wskrzeszane jak przez magię czarną miło jest oglądać z powrotem,
Zamierzchłe łany wyobraźnię garną, rozświetlone słonecznym złotem.
Dawne drożyny przez cień kręto wiodą za dawne farmy i obory,
Dymy stalowe płyną ze swobodą z jesiennych ognisk w nieb przestwory.
Barwną feerię uchwycić też mogę – w bliskich mi wiązach, dębach mruga,
Oraz milczącą, rumianą pożogę, gdy ustaje słońca żegluga;
Oraz sterczący komin wiejskiej chaty, na który cień klonu się kładzie,
Oraz skończonych żniw owoc bogaty, obok drzwi rozłożony w ładzie.
Zieleń skąpana w żółci i karminie, barwach pokrewnych ogniom w górze;
Różane jabłka, pęczniejące dynie i kiście w tyryjskiej purpurze;
Z kiedy spojrzę za sadem na mile, gdzie łąki falują bezmiernie,
Tam kukurydzy wyschnięte badyle i rozścielone dojrzę ściernie,
Ptactwo przez nieba na południe zmierza, kruki siadły na stogu, snopie,
Zrywny dźwięk rogów w lasach płoszy zwierza, sfora jest już na jego tropie;
Chłop człapie, gdy zmierzch przyobleka ziemię, chrust znosi do domu, orzechy,
Wkrótce z rodziną przy ogniu podrzemie i przy cydrze zazna uciechy.
Dźwięk wiejskich dzwonów po niebie rozbrzmiewa, hymn wieczorny o cichej urodzie,
Gdy nie z tej ziemi pobrzask się rozlewa przy księżyca myśliwych wschodzie;
Dziko na lasy górskie, na skaliska, na każdy strumień rozpluskany
Żółtość ze źródeł księżycowych tryska, oblewa hojnie wiedźmie tany.
Kłąb mgławych wizji z kosmicznych oddali, z nieznanych dziedzin nikłe dźwięki –
Po duszy się to goblińsko zuchwali – dla zmysłów wewnętrznych udręki.
Tęskność spokojna i myśli bez liku jak dymy nad jesiennym polem:
Oto twe dary, skryty październiku, twego jarzma smętne symbole.
Pulchne oblicze i elfie ma oczy, z liści barwnych szatę zakłada:
Oto październik, co wokół brąz toczy, przy złotych snopach przysiada;
Z dębu, z żołędzia girlandę swą splata, owoce dźwiga, w łagwiach wino,
Mistyczny pielgrzym z dalekiego świata wciąż w drodze ku dalszym krainom.
Wydawnictwo: Vesper, 2018
Przekład: Mateusz Kopacz
Stron: 492

Komentarze
Prześlij komentarz