Roma Ligocka „Siła rzeczy” (fragmenty)
❞
***
Na początku marca dwa tysiące dwudziestego roku wsiadłam na pokład samolotu. Nieco ponad dwie godziny później byłam w Nicei. Padał delikatny deszczyk, ale było ciepło, a nazajutrz miało być słońce. Chciałam tu zostać prawie trzy tygodnie, i tak za długo jak na moją kieszeń – to jedno z droższych miejsc w Europie. Ale miałam konkretny powód i cel. Tak myślałam, a może też trochę nie chciałam się przed sobą przyznać, że po prostu lubię to miejsce.
Pojechałam śladem swojej Babci, która w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym spędzała tutaj wakacje. Pamiętne – pierwsze i jedyne zagraniczne – wakacje w jej życiu. Ostatnie wakacje dla niej, ostatnie też dla świata. Przed wojną.
❞
To, co się stanie za chwilę, spadnie niespodziewanie, nagle i bezlitośnie, bez ostrzeżenia, a może ono było, tylko ja nie umiałam go dostrzec?
W telefonie wiadomość od syna – jeszcze nie wiem, co oznacza.
„Wszystko dobrze u Ciebie”, pyta. Trochę się dziwię, bo on, człowiek zajęty, pisze do mnie zazwyczaj wieczorami, a najczęściej w niedzielę.
Posyłam mu po prostu zdjęcie: kawiarniany stolik, ozłocony słońcem, na nim piękny pakuneczek z Alziari i moja ręka z filiżanką espresso. „Zadzwonię wieczorem”, czytam w odpowiedzi.
[...]
Wieczorem, krótko po zachodzie słońca, cały ten świat przestaje istnieć i zostaje mi to obwieszczone ustami mojego ukochanego syna.
Nie wiem już, w jakie słowa to opakował. Może nie opakował ich wcale. Nie wiem też, w jakiej kolejności do mnie docierają.
Wirus – słyszę tylko – zaraza, epidemia.
– Wszyscy umrzemy, a na pewno osiemdziesiąt procent z nas. Nic na to nie można poradzić: epidemia, wirus, zaraza. – Słowa niezmienne, niepojęte, nieobecne dotąd nawet w mojej wyobraźni, jeszcze nie mogą się w niej zmieścić. – Chodzi już tylko o to – mówi dalej mój syn – żebyśmy nie umierali wszyscy naraz. Nie będzie miejsca w szpitalach, może być tłok. Po prostu nie wszyscy naraz, rozumiesz? – dodaje. – Tylko po trochu, po kolei. Starsi są narażeni najbardziej.
Starsi? To znaczy kto?
Ratunku! Muszę stąd wyjechać! Uciekać! Mój znany mi już zestaw myśli panicznych uruchamia się natychmiast. Uciekać!
– Na razie nie mogę cię stamtąd zabrać – mówi syn, ciągle spokojnie. – Zamykają granice. Włącz telewizor, to się dowiesz. Zadzwonię jutro.
Telewizor – mówi bardzo dużo, bardzo głośno, a ja nagle rozumiem po francusku już prawie wszystko. [...]
❞
❞
Zawsze pragnęłam znaleźć się nad wielkim niebieskim morzem, bez tłumów ludzi.
Sama na pustej plaży, w ciszy.
Jestem.
Zawsze pragnęłam ciszy – kochałam ją, rozumiałam, umiałam jej słuchać. W nieustannym codziennym hałasie często była niespełnioną, wielką tęsknotą. Teraz ją znam. Morze doskonale błękitne – zdaje się, że już bardziej niebieskie być nie może. Słońce pojawia się co rano, zaprasza, abym usiadła z kawą na balkonie, głaszcze mi włosy. Cisza otula moje ciało, nic nie przeszkadza, nic nie razi, nie boli. Jest dobrze. Jest tak dobrze, że powinnam unosić się w górę ze szczęścia.
Tylko że szczęście nie zawsze jest wtedy, gdy jest dobrze.
Czym jest szczęście? Na pewno nie tym, czego doświadczam tutaj i teraz.
Powinnaś się cieszyć! – mówię sobie. No, ciesz się wreszcie – drogo cię to wszystko kosztuje. Dlaczego się nie cieszysz?
Nie potrafię. Straciłam już chyba umiejętność cieszenia się. Patrzę przez okno na ten cały blask – nawet kiedy wychodzę na balkon, ciągle jestem jakby za szybą, nie czuję nic.
Tak nie spełniają się marzenia.
❞
Wydawnictwo Literackie, 2021
Stron: 296
Komentarze
Prześlij komentarz