Pierre Lemaitre „Wielki wąż”
WIELKI WĄŻ,
CZYLI O IRONII LOSU…
Ma sześćdziesiąt trzy lata, jest niska, tęga i ciężka. Patrząc na jej twarz, można zgadnąć, że kiedyś była piękna. A nawet bardzo piękna. Kilka fotografii pochodzących jeszcze z czasów wojny przedstawia młodą dziewczynę o zdumiewającej gracji, szczupłej sylwetce i jasnych włosach okalających roześmianą, niezwykle zmysłową twarzyczkę. Obecnie, rzecz jasna, wszystko w niej podwoiło rozmiary: podbródek, biust, pośladki, wciąż ma jednak te same niebieskie oczy, wąskie wargi i harmonijne rysy, w których tkwi ślad dawnej urody. O ile wraz z upływem czasu całe jej ciało trochę sobie odpuściło, o tyle Mathilde przykłada dużą wagę do całej reszty, to znaczy do szczegółów: drogie szykowne ubrania (może sobie na nie pozwolić), cotygodniowa wizyta u fryzjera, profesjonalny makijaż i, co najważniejsze, idealnie wypielęgnowane dłonie. Potrafi znieść widok mnożących się zmarszczek i upartych kilogramów, ale nie zniosłaby zaniedbanych dłoni.
Mathilde Perrin zawsze zachowywała profesjonalizm w tym, co robiła. W czasie wojny działała we francuskim ruchu oporu, za co została odznaczona medalem. Mimo młodego wieku jako dziewiętnastoletnia dziewczyna zadziwiała niezwykłym opanowaniem i przerażała swym okrucieństwem, tak bardzo kontrastującym z jej delikatną urodą i urokiem, który wokół siebie roztaczała. Była zjawą i egerią, muzą i talizmanem, była boginią i diablicą.
Dlatego też w 1961 roku została zwerbowana przez swego dawnego przełożonego Henriego, który zająwszy się popłatną działalnością przestępczą, wyszukiwał i zatrudniał najlepszych specjalistów w tej dziedzinie.
Nic więc dziwnego, że obecnie Mathilde doskonale zna topografię Paryża, a szczególnie miejskie mosty – nie ma ani jednego, z którego w ciągu ostatnich dekad nie pozbyłaby się pistoletu albo rewolweru. Jej ulubiony to pont Sully. Wieczorem 5 maja 1985 roku tutaj właśnie zakończyła swoją kolejną misję, nie przejmując się faktem, że łamie regulamin, który nakazuje, by powierzonej broni pozbyć się jak najszybciej...
No cóż, każdy ma jakieś słabości… A ona lubi folgować swoim drobnym dziwactwom. I choć – jako płatna zabójczyni z zimną krwią wykonuje swoje zadania – obecnie zaczyna mieć problemy z pamięcią, a jej reakcje coraz częściej obarczone są emocjami, których kiedyś nie okazywała. A to może sprowadzić na nią poważne kłopoty…
Wielki wąż to kolejna świetna książka z cyklu Collection Nouvelle, która pojawiła się na rynku dzięki Wydawnictwu NOWE. I właściwie nie ma się czemu dziwić, skoro jej autorem jest sam Pierre Lemaitre. Akcja powieści rozgrywa się od 5 maja do 21 września 1985 roku, czyli – jak stwierdził w przedmowie pisarz – w szczęśliwych czasach budek telefonicznych i map drogowych, gdy autor nie musiał się obawiać, że całą intrygę udaremnią mu komórki, GPS, media społecznościowe, kamery monitoringu, system rozpoznawania głosu, DNA, scentralizowane bazy danych i tak dalej.
A intryga rzeczywiście uknuta jest z wyrafinowaniem, przewrotnością i wręcz diabelską ironią losu, dzięki czemu powieść czyta się z zainteresowaniem od pierwszej do ostatniej strony. Wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni kilku miesięcy przeplatają ciekawe retrospekcyjne obrazy ilustrujące przeszłość Mathilde. Ich swoistej dynamice towarzyszy zaś sprawnie prowadzona narracja, zwięzłe dialogi bohaterów i specyficzny, niekiedy czarny humor opowiadacza, odznaczającego się nie tylko wnikliwością obserwacji wydarzeń, ale i ludzkich charakterów. A tych tu nie brakuje!
Galeria postaci jest bardzo bogata i prezentuje się doskonale – począwszy od głównej bohaterki, poprzez osoby z drugiego planu, skończywszy na postaciach epizodycznych. Grająca pierwsze skrzypce Mathilde Perrin to kobieta pełna sprzeczności, co uwidacznia się zarówno w jej zachowaniu, jak i w myślach i emocjach, które poznajemy dzięki monologom wewnętrznym. Pozostali świetnie sportretowani bohaterowie to między innymi: Henri Latournelle z mgliście dekadencką aurą, nielubiany przez Mathilde sąsiad idiota Lepoitevin, wysoki, tyczkowaty i kościsty inspektor René Wasiliew, mierzący metr sześćdziesiąt komisarz Occhipinti dzielący ludzkość na osoby, które podziwia, i te, których nie znosi, bogaty starszy pan de la Hosseray i jego opiekuńcza pielęgniarka Tevy Tan, szczera do bólu wdowa po Maurisie Quentinie czy rozpoczynająca nowe życie Constance Manier.
Powieść Pierre’a Lemaitre’a wyróżnia się ponadto sugestywnym, żywym i niepozbawionym sarkazmu językiem, ciekawymi spostrzeżeniami na temat ludzkich zachowań i psychiki oraz mistrzowskim zakończeniem, stanowiącym wymowną ilustrację ironii losu.
Z pewnością warto przeczytać – polecam!
Stron: 280
WOW! Ja się na nią nie załapałam. Czekam zatem z niecierpliwością na recenzję. Może sobie kupię na Mikołajki ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto przeczytać!
Usuń