Nick Bradley „Kot w Tokio” (fragment)

 

Kot w Tokio

TATUAŻ

Kentarō naprawdę był dobry w tym, co robił. Potrafił koncentrować się przez wiele godzin – długo nie odczuwał żadnego zmęczenia i zazwyczaj to klient pierwszy prosił o przerwę. Gdy kogoś tatuował, wkładał w to całą duszę, a jego dzieło zdobywało najwyższe pochwały ze strony kolegów po fachu.

Naomi wpadała do niego przez kilka miesięcy, gdy tylko miała wolną chwilę. Zawsze cieszył się na jej widok. Stał się teraz posiadaczem kilku niezwykle cienkich igieł zrobionych przez najlepszego sprzedawcę noży w Asakusie.

Na jej plecach, rękach, ramionach, pośladkach i udach zaczął igłą i tuszem tworzyć całe miasto. Rozpoczął od zarysu dróg, budynków, rzek – idąc za ich linią, zanim jeszcze pomyślał o wprowadzaniu koloru. Musi doprowadzić do końca ten upiorny, przypominający muszlę szkielet Tokio i dopiero gdy to będzie gotowe, zabierze się do cieniowania i kolorowania. Praca nad tatuażem potrwa kilka lat i w tym czasie konieczne będą regularne sesje, podczas których powstaną kolejne fragmenty całości i dojdzie jeszcze pewien drobiazg w postaci wytrzymałości klientki na ból.

Od razu zmierzył się z wyzwaniem, pracując tradycyjnym sposobem tebori polegającym na głębokim nakłuwaniu ciała Naomi i wprowadzaniu w nie tuszu. Nigdy dotąd nie miał twardszego klienta. Gdy zadawał jej ból, nie zadrżała ani razu. Do okularów przymocował dwie lupy, by wyrysować najsubtelniejsze szczegóły i odtworzyć mikroskopijne elementy miasta, które zachowywały swoją strukturę nawet oglądane z daleka.

Podczas pracy Kentarō zmagał się z jedyną przeszkodą: nie potrafił odtworzyć z pamięci całego miasta. Swoje zadanie musiał wykonywać etapami, więc posiłkował się powiększonymi fragmentami na ekranie laptopa. W przeciwieństwie do wszystkich poprzednich dzieł, które w trakcie tworzenia potrafił sobie w pełni zwizualizować, rozmiar i skala rzeczywistego miasta były nie do ogarnięcia przez żaden ludzki mózg.

Wytatuowanie samego obrysu pochłonęło wiele seansów. Na koniec zostawił swój salon w Asakusie. Postanowił, że jego dach będzie miejscem, na którym zgodnie z tradycją wpisze swoje imię.

Gdy czarnym tuszem wykończył już cały kontur, musiał zmierzyć się z kolorowaniem, cieniowaniem i dopracowaniem szczegółów. Zdecydował, że zacznie od Shibuyi.

– Hmm. – Przez chwilę nad czymś się zastanawiał.

– Coś nie tak? – spytała Naomi, unosząc głowę.

– Nie, nic, tylko się zastanawiam, czy dać ludzi przechodzących przez to poplątane skrzyżowanie w Shibuyi, czy raczej niech czekają na zielone światło.

– Nie chcę żadnych ludzi.

– O co ci chodzi?

Opuściła głowę na stół i zamknęła oczy.

– Chcę samo miasto. Nie chcę żadnych ludzi.

– Ale bez ludzi to nie będzie miasto.

– No i co z tego. Moje plecy, mój tatuaż. Ja płacę.

– Hmm.

Duma Kentarō została urażona. To prawda, Naomi regularnie płaciła i była dobrą klientką. Ale on był jednym z najlepszych tatuażystów w Tokio. Klienci przystawali na jego propozycje. Nigdy mu nie mówili, co ma robić. Jego artystyczne ja zawrzało, lecz jak mówi japońskie przysłowie kyaku-sama wa kami-sama desu – klient jest bogiem.

No dobrze. Powiedziała, że nie chce żadnych ludzi, ale zwierzęta to nie ludzie, prawda?

Uśmiechnął się do siebie i wycieniował małego kotka – dwie krople koloru i powstało szylkretowe umaszczenie – tuż naprzeciwko pomnika psa Hachikō w Shibuyi. Zaraz potem wziął się do dalszej pracy.

To właśnie podczas cieniowania tatuażu Kentarō zaczął tracić rozum.

W trakcie sesji Naomi często z nim rozmawiała, prosząc, by opisywał jej części miasta, nad którymi pracuje. Mówiła, jaką chce porę roku w danej dzielnicy, więc w jesieni czerwienią pokrywał klony, jasną żółcią miłorzęby, zaś różowawą bielą wiśnie sakura w wiosennym parku Ueno.

– Gdzie jesteś? – spytała.

– W Ginzie. Właśnie skończyłem Nakagin.

– Dobrze. W Ginzie jest zima.

– Rozumiem. – I zaczynał cieniowanie i barwienie obfitego śniegu, który spadł przez noc. Miasto zaczynało przypominać patchworkową narzutę skomponowaną z pór roku.

Kiedy Kentarō pracował nad którąś częścią Tokio, Naomi często szła tam niezwłocznie, a na następnej sesji pojawiała się z jakimś prezentem lub pamiątką – a to słodycze z Harajuku, a to pierożki gyōza z Ikebukuro – i wtedy Kentarō czuł, że czerwieni się z zakłopotania.

Czasami razem popijali zieloną herbatę, a ona opowiadała mu o czymś, co się kiedyś wydarzyło, albo o czymś, co widziała – na przykład o postępach w budowie nowego stadionu olimpijskiego, jakie dostrzegła, gdy przechodziła obok – snuła opowieści o wszystkich ludziach, których spotykała, mówiąc o ich życiu w tym mieście, on zaś słuchał w milczeniu i jej nie przerywał.

[...]

Właśnie tego dnia się to zaczęło.

W połowie pracy nad barwieniem tatuażu Kentarō przebiegł wzrokiem po skończonej już Shibuyi. Oto pomnik Hachikō, tu handlowe ulice Harajuku – i wtedy w jego mózgu coś kliknęło. Przeniósł spojrzenie z powrotem na pomnik.

Kota nie było.

Zamrugał i potrząsnął głową. W końcu pewnie dopadło go zmęczenie. Popatrzył znowu: nie, kota tam nie ma.

Może wytatuował kota na jej ciele tylko w wyobraźni? Tak, to najprostsze wyjaśnienie. Prawdopodobnie mu się śniło, że dodał tego kotka, a że sen był bardzo wyraźny, wziął go za rzeczywistość. Na pewno wszystko jest w porządku. Przecież sny czasem przenikają do rzeczywistości, prawda?

Lecz tego samego dnia, gdy miał zacieniować przestrzeń wokół Tōkyō Tower, dostrzegł coś, co przyprawiło go o zimny dreszcz. Przesuwał wzrokiem po ulicy od Hamamatsuchō Station w kierunku Tōkyō Tower. I w alejce odchodzącej od głównej ulicy zobaczył kota.

– Co do…

– Wszystko w porządku? – Naomi poruszyła się.

– O, tak – odpowiedział. Igła w jego ręce leciutko zadrżała, ale zaraz się uspokoił. Być może źle zapamiętał miejsce, w którym umieścił kota. Zapewne tak właśnie było. Zignorował kota i pracował dalej, pokrywając Tōkyō Tower czerwienią i bielą.

Jednak podczas następnej sesji, zanim zabrał się do pracy, znów rozejrzał się za kotem w uliczkach w pobliżu Hamamatsuchō Station i go nie odnalazł. A potem, gdy kolorował drzewa w Inokashira w Kichijōji, dostrzegł kota czającego się przy jeziorze w samym środku parku.

Bez wątpienia kot potrafił się przemieszczać.

Kentarō zaczął bać się regularnych spotkań z Naomi. Nie potrafił rozpocząć pracy, jeśli najpierw nie odnalazł kota, czasem spędzał aż godzinę, penetrując miasto i póki go nie odszukał, nie brał do ręki igieł ani tuszu. To z kolei opóźniało cały proces tworzenia tatuażu, który wymykał się z założonego planu. Dla Naomi czas, jaki spędzał nad tatuażem, nie miał znaczenia, nigdy tego nie komentowała, lecz dla niego sesje stopniowo stawały się wyczerpujące, widmo kota coraz bardziej go dręczyło. Śnił, że kot snuje się po mieście, przez większość nocy miał koszmary na jawie, pocił się z przerażenia na myśl o uganianiu się za nieuchwytną zjawą. Nie złapiesz mnie – drwił kot, mrużąc beznamiętne zielone oczy. – Głupi staruszek. Nie złapiesz, nie, nie. Chciał chwycić go za kark i potrząsnąć nim, wyciąć go, usunąć go na dobre ze swojej pracy – swojego dzieła sztuki, swojego Tokio i przede wszystkim ze swojej Naomi.

Bo już była jego, prawda? Dzień w dzień miał ją przed sobą rozpostartą na stole.

Podczas jednej z sesji niemal całe popołudnie spędził na poszukiwaniu kota. Przeczesał wzrokiem ulice i alejki, lecz nigdzie go nie było. Uczucie ulgi błogim ciepłem rozlało się po jego ciele – to jasne, że kot od samego początku był wytworem jego wyobraźni.

Ale gdy przemknął wzrokiem przez Roppongi, zamarło w nim serce: kot tam był. Wynurzał się z wyjścia z metra. Z uniesionym w górę ogonem, jakby z niego szydził.

Tamtego dnia, zanim Naomi musiała wyjść, udało mu się popracować zaledwie pół godziny.

Cytat: s. 5–18, 20–22.

Nick Bradley Kot w Tokio
Wydawnictwo: Znak, 2022
Przekład: Maria Makuch
Stron: 303

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. Ja też, choć czytanie „Kota w Tokio” sobie dawkuję, by przyjemność z lektury trwała dłużej :).

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty